...o ekonomii wykluczenia

Profile

Wczoraj i przedwczoraj pojawiły się dwa artykuły warte przeczytania. Pierwszy z nich to sygnał, że na świecie naprawdę źle się dzieje w kwestii redystrybucji dochodów, skoro nagle zauważyła problem taka instytucja jak Międzynarodowy Fundusz Walutowy (jeszcze nie zdążyłam wyjść ze zdziwienia. Skoro ta organizacja otwarcie przyznaje że nie jest dobrze, to znaczy że jest już bardzo źle). Drugi – felieton Rafała Wosia (nawiasem mówiąc, bardzo wysoko cenię teksty tego dziennikarza).

Jeśli ktoś by spojrzał w moje papiery to okaże się, że właściwie to też jestem ekonomistą. Myślałam zawsze o ekonomii jako o idealnej równowadze. Bo przecież tak naprawdę wszystko co się dzieje ma wpływ na coś innego, tak jak w naczyniach połączonych. Jeśli ludzie nie są w stanie zaspokoić wszystkich potrzeb swojej rodziny z tego co zarabiają, to siłą rzeczy tną wydatki gdzie tylko mogą i kupują tylko to co niezbędne. Jeśli producenci nie mogą sprzedać tego co wyprodukują, tną koszty przede wszystkim zwalniając pracowników. Pracownicy którzy stracili pracę i dostają (na jakiś czas) zasiłek niższy niż dotychczasowe zarobki tną wydatki jeszcze bardziej i jeszcze mniej kupują i tworzy się błędne koło. Zazwyczaj w takich sytuacjach czlowiek stwierdza, że istnieją rzeczy bez których może się obejść. A jeśli nie potrafi i zaczyna pożyczać pieniądze (w bankach, róznych cichociemnych firmach chwilówkowych, od rodziny czy znajomych) to ciężko mu będzie z tego potem wyjść. Jeśli jeszcze cokolwiek posiada, to może i to stracić za pośrednictwem komornika.

Pozwolę sobie zacytować fragment z pierwszego artykułu:

Christine Lagarde powołała się tutaj na najnowsze wyliczenia ekonomistów Funduszu zaprezentowane kilka dni wcześniej, z których wynika, że jeżeli uda się podnieść ubogim i klasie średniej przychody o 1 punkt procentowy, to spowoduje to wzrost PKB o 0,38 punktu procentowego w ciągu kolejnych pięciu lat. Taki sam wzrost przychodów najbogatszych przekłada się na wzrost PKB tylko o 0,08 punktu procentowego.

Tak naprawdę z perspektywy państwa nie pomaga tu oszczędzanie na sektorze publicznym, bo niższe pensje to słabszy przepływ pieniądza, a oszczędności na zakupach i zamówienia publiczne jedynie przez słynne kryterium ceny powodują, że przedsiębiorcy uczestniczący w przetargach też muszą ciąć koszty (często poprzez zatrudnianie na śmieciówkach albo na czarno), czym redukują zdolność nabywczą swoich pracowników i znów – wpływają na rynek. Pominę już, że te oszczędności czasem to się robi trochę na oślep: tak jak uszczelnianie kranu bez spojrzenia za siebie gdzie z dziurawej rury pod sufit tryska fontanna. 

Ta równowaga już dzisiaj nie istnieje. A zazwyczaj brak równowagi prowadzi do upadku. Myślę, że pytanie dzisiaj nawet nie brzmi już czy ten upadek nastąpi, tylko – z jakim hukiem.

Na początku tego roku organizacja Oxfam podała, iż w 2014 roku 85 najbogatszych osób na świecie posiadało 48% światowych zasobów bogactwa, a w roku 2016 wartość ta przekroczy 50%. Nierówności w dochodach nie tylko pogłębiają się z każdym rokiem, ale to pogłębianie się coraz bardziej przyspiesza. Finansiści i banki to już nawet nie dżungla (jak nas nazwano kiedyś) tylko rzeka  pełna wygłodniałych piranii.

Kto wie ile czasu minie zanim skończy się świat jaki znamy…

A poniżej macie filmik OECD przedstawiający graficznie jak te dysproporcje rosną - niestety, filmik po angielsku. Gdyby była blokada, wejdźcie z LINKA.

Joomla templates by a4joomla