...zapiski z podróży służbowej...

ProfileZa każdym razem kiedy przychodzi mi wyjechać służbowo na kilka dni czuję się jak ten król, co to miał wszędzie daleko. Tak, ten który mieszkał za siedmioma górami, za siedmioma lasami i za siedmioma rzekami. To taki kolejny aspekt mieszkania z dala od stolicy. Mój pracodawca dopuszcza wprawdzie możliwość skorzystania z prywatnego samochodu, ale w przypadku mojego samochodu chyba bym się nie odważyła, w każdym razie - na pewno nie w taką trasę w jaką przyszło mi ostatnio dwukrotnie jechać. Bo niby co miałabym zrobić na środku drogi gdzieś w głębi kraju gdyby skodzina odmówiła posłuszeństwa? Poza tym nie mam wprawy w tak długich trasach odbywanych jako kierowca jednym ciągiem, więc mimo że rozważałam ten pomysł, zdecydowałam, że jednak nie. Ostatecznie jak zepsuje się autobus którym jadę albo pociąg - to nie będzie wyłącznie mój problem i jeszcze tego ryzyka na głowę brać sobie nie muszę. Postanowiłam zatem wybrać inny środek lokomocji. Zazwyczaj wybieram pociąg (zasadniczo to nie przeszkadzają mi przesiadki. Jak człowiek jedzie 9 godzin w jedną stronę, to przesiadka co dwie godziny jest miłym urozmaiceniem i podróż jakoś tak się mniej dłuży...), w tym kierunku jednak lepszą ofertę miał przewoźnik posiadający autobusy.

Wprawdzie też z przesiadkami, ale tylko dwoma, no i w tamtą stronę część podróży odbywała się nocą. A to oznaczało, że w nieznaną okolicę na końcu podróży trafię jeszcze za dnia.

Za pierwszym razem nie było dodatkowych atrakcji, acz miałam trochę pietra siedząc w nocy na przystanku w mieście, które na podstawie danych z ubiegłego roku uplasowało się na 10 pozycji w rankingu najbardziej niebezpiecznych miast w Polsce. Za drugim razem, też w środku nocy, było trochę gorzej jako że byłam świadkiem zatrzymania przez policję młodego człowieka. Tuż przed zatrzymaniem ów człowiek uciekał, a radiowóz go gonił błyskając światłami, częściowo również po chodniku. Tuż obok wiaty przystanku. Na szczęście obyło się bez strzelaniny... Świadkiem strzelaniny, zresztą niedaleko urzędu, byłam pewnego poranka kilka miesięcy wcześniej w drodze do pracy.

W tej drugiej podróży na pierwszym etapie towarzyszył mi mój syn. Cała ta akcja na przystanku pomogła mi osiągnąć pewien efekt wychowawczy, mianowicie syn stwierdził, że tym nocnym autobusem to on jeździł jednak nie będzie.
Żeby nie przedłużać - bo celem tego artykułu tak naprawdę jest postawienie kilku pytań, żeby Was nieco zaktywizować: moja podróż w tamtą stronę trwała po 13 godzin, powrotna - za pierwszym razem 17 (najpierw autobus miał opóźnienie bo się zaplątał gdzieś na Zakopiance, potem (już ze mną na pokładzie) dołożył w Krakowie, potem chciał nadgonić stracony czas i złapała nas drogówka, co zajęło kolejne pół godziny; w połowie trasy się zepsuł i nas przesadzono do innego, przy czym kiedy ten inny po raz pierwszy zahamował, wydał z siebie taki dźwięk, że chyba do końca podróży wszyscy pasażerowie zgodnie się modlili). Obiecałam sobie, że więcej choćby nie wiem co z tym przewoźnikiem nie pojadę (nie bez wpływu pozostaje fakt, że powrót też częściowo odbywał się nocą a kierowca najwyraźniej był miłośnikiem określonego rodzaju muzyki której próbka brzmi: "Cała sala śpiewa z nami"). Nie miałam w pierwszej powrotnej podróży innego wyjścia, bo alternatywą było sześciogodzinne oczekiwanie na dworcu we Wrocławiu na przesiadkę. Za drugim razem miałam więcej szczęścia i udało mi się zdążyć na autobus innego przewoźnika, dzięki czemu jechałam z przesiadkami tylko 14 godzin. Ciekawa rzecz, że jeśli udałoby mi się dostać do Poznania po 21 (a wcześniej w żaden sposób nie dałoby rady) to jedynym sposobem aby dojechać do Gorzowa był pociąg jadący przez Szczecin. Nie powiem, że mnie to zdziwiło, wszak jechałam już z Gorzowa do Krakowa przez Warszawę, ale wierzcie mi, że po tylu godzinach podróży to człowiek każde 10 nadprogramowych minut odczuwa niemal jak fizyczny ból...

A wracając do pytań, które obiecałam:

1. Czas podróży służbowej nie jest wliczany do czasu pracy (w sensie nadgodzin) - tu polecam artykuł na ten temat - ale co jeśli ktoś się np. zdecyduje na podróż z Warszawy do Gdańska tratwą (bo polecono mu najtańszą opcję, a ta spełniała warunek) i płynie tydzień (pomysł zasłyszany od koleżanki, ale nie mogę się oprzeć jego urokowi)? W sensie, czy pracodawca powinien uznać ten wybór czy może go kwestionować?

2. Czy jeśli mam wystawioną delegację do piątku, a powrót następuje z piątku na sobotę w godzinach nocnych (bo inaczej nie dało rady) to wywiązuję się z umowy z pracodawcą czy nie? Czy i kto powinien coś skorygować?

3. Czy jeśli jedyną opcją (skoro podróż trwa od 14 do 17 godzin) jest w którymś momencie oczekiwanie na jakimś przystanku w nocy - to tylko i wyłącznie ja ponoszę ryzyko tego że tam stoję?

4. Czy istnieje (a jeśli istnieje, to jaki) limit czasu w którym pracownik może wystąpić do pracodawcy o zwrot kosztów podróży (czyli rozliczyć delegację)? Czy można go zmienić (skrócić) regulaminem wewnętrznym?

Powiedzmy, że w części pytania są żartobliwe, ale myślę, że wiecie o co mi chodzi. W sensie problemów, które tu wywołuję. Byłoby miło, gdybyście podzielili się swoimi opiniami. Też chętnie poczytam co kto inny pisze...

 

Joomla templates by a4joomla