...w ramach rekompensaty

ProfileJako że trochę nam dyskusja w komentarzach pod tym artykułem zjechała na odwieczne tematy zapalne, koledze Urzędasowi dedykuję poniższy tekst. Każdy z nas jest inny i ma inne zapatrywania na życie. Ja np. wcale nie uważam, że mój mąż powinien utrzymywać dom (czyli w przenośni: przytargiwać mamuta do jaskini). Są jednak rzeczy, w których nie próbuję go zastępować jeśli nie muszę (i odwrotnie, bo to działa w obie strony). I wiele kobiet tak ma, nie dobijajmy się sami stereotypami które w naszym życiu mogą nie być problemem. Ponieważ dużo było ostatnio informacji raczej przygnębiających, dla odmiany pozwolę sobie wrzucić coś weekendowego i luźniejszego. Tekst sprzed wielu lat, który powstał w desperacji - kiedy wskutek wyjazdu męża zostałam sam na sam z wyjątkowo wrednym piecem c.o. A było to tak:
Bogini domowego ogniska. To m. in. ja. Takie stwierdzenie może mocno podnieść samoocenę. Ale to nie takie proste zostać boginią domowego ogniska. Przede wszystkim trzeba umieć rozpalać i podtrzymywać ogień.
No właśnie...
Wychowałam się w bloku z centralnym ogrzewaniem. Nigdy właściwie wtedy nie myślałam, że ktoś nie śpi, aby było mi ciepło, a i hałda węgla na pobliskim placu spółdzielni mieszkaniowej niewiele mi mówiła. Kiedy wyszłam za mąż, przenieśliśmy się do domu po moich dziadkach, gdzie też niby było centralne ogrzewanie, ale żeby działało, trzeba było palić w piecu. Przeważnie zajmował się tym mój mąż, a ja bezskutecznie próbowałam nauczyć się rozpalać ten nieszczęsny ogień.
Kiedy mieliśmy już dwoje dzieci mój mąż został na trzy tygodnie wzięty do wojska na jakieś ćwiczenia. Zostałam w lutym sama z dwójką małych dzieci, dziadkiem wymagającym opieki, trzema psami i piecem, wyjątkowo wrednym i złośliwym wobec mnie (chyba dlatego, że odkupiliśmy go od mojego niedoszłego teścia, który nie mógł przeboleć że kiedyś zmieniłam zdanie).
Mój mąż przygotował zapas drewna na trzy tygodnie, więc rąbanie mi odpadło. Pozostała kwestia rozpalania.
Nie bacząc na moją niechęć do telewizji obejrzałam jakiś film o piromanie, traktując to jako film instruktażowy. Niestety, zapewne scenarzysta i reżyser tego filmu nigdy w życiu żadnego ognia nie rozpalali, bo w scenach, które mnie najbardziej interesowały najpierw było ujęcie gościa z zapałkami, a potem wielkiej łuny. Zastanawiałam się, czy ktoś nie robi sobie ze mnie jaj.
Zużywałam ogromne ilości gazet, pryskałam na suche drewno dezodorantem z alkoholem, zużyłam niektóre drewniane utensylia kuchenne, pozbyłam się części odzieży, której i tak nie nosiłam i zyskałam miejsce w szafie, ale i tak najlepiej paliły się orzechy włoskie z jesiennego zbioru. Nie miałam wcześniej okazji ich rozłupać, bo nie chciałam hałasować kiedy dzieci spały, a jak nie spały, to mogłam zapomnieć o łupaniu.
Przestałam wierzyć, że cokolwiek można podpalić, zwłaszcza przypadkowo.
Aż któregoś razu mi się udało w ciągu 15 minut. Potem drugi raz i trzeci i w końcu się nauczyłam!
Niemniej kiedy mąż powrócił, z wielką ulgą oddałam mu zapałki. Na stałe. Jest w tym lepszy...
Joomla templates by a4joomla