o fobiach

ProfileUrzędnik też człowiek i czasem musi coś załatwić w urzędzie innym niż macierzysty. Wspominałam wielokrotnie, że załatwianie spraw urzędowych (głównie za sprawą rozmaitych formularzy) jest dla mnie drogą przez mękę. Serio, mogę zrobić wszystko. Nie boję się żadnego wyzwania, ale kiedy przychodzi do załatwiania rozmaitych spraw - wymiękam. Szukałam nawet w internecie określenia na tę fobię - swojej nie znalazłam, mimo że znalazłam nawet takie jak:

Fronemofobia - strach przed samodzielnym myśleniem.

Kentofobia - strach przed nowymi rzeczami i pomysłami

Rusmusofobia - strach przed muzyką country

Turofobia - strach przed serem

Agateofobia - strach przed szaleństwem, obłędem

Hippopotomonstroseskuipedaliofobia - strach przed długimi słowami

Anatidefobia - strach przed byciem obserwowanym przez kaczki

Uksorfobia - lęk przed własną żoną,

ale formularzofobii nie znalazłam. A chyba występuje częściej niż któreś z powyższych. Chociaż... czy ja wiem? Jedyne co mi w miarę pasuje to Papirofobia- strach przed papierem[1]

Ale wracając do tematu, wizyta w owym urzędzie (i nie, nie był to urząd pod skrzydłami służby cywilnej) dostarczyła mi wrażeń niezapomnianych. Na samym początku pani patrząc na podany przeze mnie dowód osobisty najpierw z wyrzutem burknęła:

"a co pani na tym zdjęciu taka młoda?!"

A potem pokazała go koleżance w sąsiednim okienku, mówiąc z oburzeniem:

"no popatrz!"


Nie ukrywam, że mnie to nieco zbiło z tropu. Korzystając ze wskazówek na stronie obywatel.gov.pl przygotowałam wszystkie dokumenty z nadzieją, że może pierwszy raz w życiu uda mi się załatwić sprawę za jedną wizytą i niczego nie będę musiała dowozić (i tak też się stało, na szczęście, a na szczęście - bo doszłam już do siebie i teraz chyba reagowałabym inaczej...). Potem było łagodniej, acz nie przywykłam aby się do mnie zwracano: "niech to podpisze" albo "niech to odda". No ale nic, przeżyłam to jakoś. Może przed następną wizytą tam za (mam nadzieję, nie wcześniej niż za kilka lat) podniosą standardy nieco, a może trzeba będzie stworzyć nazwę nowej fobii... Jednakże patrząc na urzędy s.c. z którymi miałam do czynienia - przepaść jest ogromna. Chociaż... może to był jakiś przypadek odosobniony? Żeby nie generalizować...

Wracając jednak do poprzedniej fobii: takie pytanie mi się nasuwa. Jeżeli pracodawca zleci mi zrobienie czegoś o 15.00 do 8.00 rano to czy nie jest to równoznaczne z tym, że wie, iż zostanę po godzinach pracy żeby to wykonać (bo niby kiedy?)? A skoro do tego w jednostce znajduje się sprzęt do elektronicznej ewidencji czasu pracy i stale jest używany to czy może twierdzić, że nie ma kontroli nad czasem pracy pracowników?

Nawiasem mówiąc, w kodeksie postępowania administracyjnego znajduje się taki oto zapis:

Art. 220. § 1. Organ administracji publicznej nie może żądać zaświadczenia ani oświadczenia na potwierdzenie faktów lub stanu prawnego, jeżeli:

1) znane są one organowi z urzędu;

2) możliwe są do ustalenia przez organ na podstawie:

a) posiadanych przez niego ewidencji, rejestrów lub innych danych,

b) rejestrów publicznych posiadanych przez inne podmioty publiczne, do których organ ma dostęp w drodze elektronicznej na zasadach określonych w przepisach ustawy z dnia 17 lutego 2005 r. o informatyzacji działalności podmiotów realizujących zadania publiczne,

c) wymiany informacji z innym podmiotem publicznym na zasadach określonych w przepisach o informatyzacji działalności podmiotów realizujących zadania publiczne,

(...)

Może warto to przenieść na grunt prawa pracy, zwłaszcza w sytuacji, gdy pracodawcą jest instytucja publiczna? Czas kosztuje - realne pieniądze. Wypełnianie papierów (papierów w których teoretycznie pracodawca zleca pracę po godzinach - teoretycznie, bo gdyby zlecał to sam by go wypełniał - ale tak naprawdę to pracownik pisze co będzie robił i pisze jeszcze całą masę różnych rzeczy) zawsze ma miejsce kosztem czegoś - więc kosztuje podwójnie. Pomijam już, że w dobie elektronicznego obiegu dokumentów z papierem po podpisy trzeba biegać, bo procedura nie przewiduje inaczej). Ale to tak na marginesie.

Synek podał mi piękną definicję mojej fobii.

Strach przed formularzami się nazywa "zdrowy rozsądek"

 

 

 

 

[1] Gdyby ktoś był ciekawy, przytoczone fobie znalazłam na stronie http://www.mojafobia.pl/lista_fobii.html

Joomla templates by a4joomla