Drukuj

NIskie zarobki w administracji odstraszają specjalistów

Profile

Ostatnio w mediach ten temat zaistniał przy okazji odejścia z pracy wiceministra zdrowia Piotra Warczyńskiego. Wiceminister Warczyński publicznie powiedział że rezygnuje z pracy z powodu zbyt t niskiej pensji.  Jego wypowiedź jest warta uwagi.

„- W Ministerstwie Zdrowia pracuję od października 2000 r. (...) stopniowo awansowałem i w tym samym czasie, jak najbardziej słusznie, nastąpił rozwój instytucji służby cywilnej, która ograniczała wszelkie pozazawodowe aktywności potencjalnie mające jakikolwiek wpływ na pracę i pośrednio lub bezpośrednio wpływ na urzędnicze decyzje. Konsekwencją był zakaz jakiejkolwiek działalności gospodarczej. Pozostała wyłącznie praca dydaktyczna. Jednocześnie zarobki urzędnicze pozostały na tym samym poziomie. Mniej więcej od 2006 r. wszyscy urzędnicy państwowi na stanowiskach wyższych zostali pozbawieni możliwości dodatkowej działalności. Do 2009 r. corocznie waloryzowano ich zarobki zgodnie z inflacją. Od tego roku fundusze na wynagrodzenia zostały zamrożone. Dlaczego o tym mówię? Otóż jednym z istotnych powodów mojego odejścia jest czynnik finansowy. Byłem wiceministrem, który dostawał co miesiąc wynagrodzenie nieprzekraczające 7 tys. zł. Dla osoby, która ukończyła trudne studia, uzyskała stopień naukowy, ma na swoim koncie pięć dodatkowych fakultetów i wieloletnie doświadczenie zawodowe, zarobki w tej wysokości nie są satysfakcjonujące.[1]

Słowa wiceministra dobrze opisują problem z jakim zmaga się administracja. Pan Warczyński trafnie opisał postępującą degradację finansową w służbie cywilnej. Praca dla państwa nie jest w żadnym wymiarze konkurencyjna. Jakiś czas temu problem zauważył minister Henryk Kowalczyk, szef Komitetu Stałego Rady Ministrów.

W tej chwili są już ogromne problemy z pozyskaniem podsekretarzy stanu do ministerstw, bo są tak niskie zarobki, że nikt nie chce przejść. W ministerstwie można zarobić koło 7 tys. zł brutto, czyli 5 tys. netto. Jeżeli ktoś ma z rynku finansowego, z przedsiębiorstw przejść, to jest to dla niego niewiele więcej niż średnia krajowa.

-stwierdził minister Kowalczyk.[2]

Temat  niskich zarobków w administracji wraca co jakiś czas. Jednak presja społeczna i dominujące negatywne wyobrażenia o administracji blokują rzetelną dyskusję. W powszechnym odbiorze urzędnik zarabia za dużo, dodatkowo ma liczne przywileje, no i oczywiście tylko siedzi i pije kawę. Jak wyglądają zarobki w służbie cywilnej dobrze oddaje wykres. Większość urzędników zarabia w przedziale 2-3 tysiące złotych.

 

Dane pochodzą ze sprawozdania za 2014 rok. Z pewnością zmiany od tego czasu nie są znaczące.[3]

„Podobnie opisywał zarobki urzędników skarbówki minister finansów.

Uważam, że sytuacja, w której podstawowe uposażenia 60 proc. aparatu skarbowego są poniżej 3 tys. zł brutto, jest stanem nie do zaakceptowania. A to wynika z kilkuletniego zamrożenia płac w budżetówce.[4]

 

„Dzisiaj jest sytuacja taka, że 60 proc. pracowników urzędów skarbowych uzyskuje wynagrodzenia podstawowe poniżej 3 tys. zł brutto. Porównując do tego, co oferuje biznes prywatny, a zwłaszcza (...) wyspecjalizowane kancelarie prawne, ludzie, którzy zajmują się doradztwem prawnym, powoduje to, że nie jesteśmy atrakcyjnym pracodawcą. Chcemy to zmienić" – zadeklarował minister finansów.”[5]

Na posiedzeniu Senatu, Marian Banaś mówił:

"Przede wszystkim chcemy zmienić to, co do tej pory było bardzo niedobre, a mianowicie to, że 60% pracowników w urzędach skarbowych zarabiało poniżej 3 tysięcy brutto. Na rękę to było czasem 1 tysiąc 800 zł czy 2 tysiące zł. To jest anormalna sytuacja, proszę państwa."[6]

Teza, że w administracji są słabe zarobki znajduje poparcie w badaniach.

"Pracownicy sektora publicznego są bardziej niezadowoleni od zatrudnionych w sektorze prywatnym pod względem 13 z 14 analizowanych aspektów pracy (wykres 2). Najbardziej negatywne oceny dotyczą wynagrodzenia, poczucia docenienia w pracy i możliwości rozwoju zawodowego.(...) 61% pracowników sektora publicznego uważa swoje wynagrodzenie za nieadekwatne w porównaniu do płac rynkowych. Pracownicy firm prywatnych również nie są pod tym względem zadowoleni, ale negatywną opinię prezentuje tylko 42% tej grupy. Porównując wynagrodzenia netto obu grup okazuje się, że rzeczywiście są ku temu powody. Zatrudniani w strukturach publicznych zarabiają przeciętnie około 1 000 PLN mniej."[7]

Jakby tego było mało: pracownicy sektora publicznego uważają, że ich organizacje są źle zarządzane. Dodatkowo doświadczają częściej stresu w pracy niż pracownicy firm prywatnych. W 2013 roku badania dotyczące wynagrodzeń w administracji zrobił Bank Światowy. Porównano  wynagrodzenia w służbie cywilnej do płac w sektorze prywatnym na równorzędnych stanowiskach. Efekty? W przypadku większości stanowisk poziom wynagrodzeń w sektorze publicznym jest generalnie podobny do poziomu płac w sektorze prywatnym. W przypadku wysokich stanowisk specjalistycznych i kierowniczych wynagrodzenia są zbyt niskie do tych w sektorze prywatnym.[8] W badaniach z 2011 przeprowadzonych dla KPRM przez firmę HRM Partners SA stwierdzono, że:

stanowiska nisko zaszeregowane w poszczególnych ścieżkach kariery osiągają przeciętnie wynagrodzenie zasadnicze na poziomie od 71% do 85% płac w sektorze biznesowym (a w przypadku płac całkowitych od 84% do 105% płac całkowitych na rynku biznesowym)"

Natomiast jeśli chodzi o stanowiska wysoko wykwalifikowanych specjalistów to ich płace

„osiągają przeciętnie zaledwie 25% -26% wynagrodzeń zasadniczych w sektorze biznesowym co może być poważnym źródłem ryzyk związanych z możliwością przyciągnięcia i utrzymania pracowników o odpowiednich kwalifikacjach”.[9]

Myślę, że od kilku lat zmieniła się na gorsze sytuacja osób najgorzej zarabiających w administracji. Zamrożenie płac dotknęło ich najbardziej. Dochodzi do tego inflacja zjadająca część zarobków. W ostatnim czasie podwyżki zapowiedziały nawet sieci sklepów dyskontowych. W konsekwencji część urzędników zarabia mniej niż osoby pracujące w supermarkecie. Ciekawe wnioski przedstawił Kamil Mroczka w swoim tekście - "Wyzwania modernizacyjne służby cywilnej w Polsce". Autor zauważa, że

"pracownicy i urzędnicy służby cywilnej (oraz innych sektorów administracji publicznej) stanowią strategiczny potencjał państwa i w taki sposób powinni być postrzegani."

A dodatkowo stwierdza, że

"system wynagrodzeń w służbie cywilnej nie jest nastawiony na pozyskiwanie wysokiej klasy specjalistów i menedżerów, a istniejące w nim dysproporcje są nieuzasadnione merytorycznie".[10]

Problem potwierdza sprawozdanie Szefa Służby Cywilnej za 2015 rok. Wymienia on wśród zagrożeń dla służby cywilnej :

„spadek konkurencyjności płacowej służby cywilnej, spadające zainteresowanie praca w służbie cywilnej na stanowiskach wymagających wysokich, specjalistycznych kwalifikacji”[11]

W 2016 Szef SC ponownie stwierdził, że praca w administracji nie cieszy się zainteresowaniem, zauważył wzrost odejść pracowników i brak pieniędzy.[12] Praca w administracji mogła być pożądana w okresie kryzysu. Ewentualne w regionach w których bezrobocie jest nadal wysokie. Pamiętajmy, że są powiaty w Polsce gdzie bezrobocie wynosi około 28%, zaś np. w rejonie Poznania zaledwie około 2%.[13] Departament Służby Cywilnej w KPRM w polemice z artykułami w Rzeczpospolitej i Gazecie Prawnej zaprezentował ciekawe dane. Spójrzcie na ten wykres.[14]

Podobne zjawiska występują nie tylko w administracji. Okazuje się że w firmach państwowych spotyka się identyczny problem.

Przeprowadzone badania wykazały też, że pracownicy firm państwowych cechują się istotnie niższym poziomem zadowolenia z wysokości wynagrodzenia oraz istotnie niżej oceniają jego sprawiedliwość w porównaniu z pracownikami firm prywatnych.” - pisze Konrad Kulikowski w swojej pracy.[15]

Wnioski?

Fachowcy i pracownicy szczególnie poszukiwani na rynku pracy mogą omijać firmy państwowe, jako te, które nie są w stanie zapewnić pracownikom zadowalającego i sprawiedliwego wynagrodzenia. Sytuacja taka w oczywisty sposób może mieć negatywny wpływ na efektywność firm państwowych, które nie będą w stanie pozyskiwać najlepszych pracowników z rynku pracy.”[16]

Fachowcy omijają administrację szerokim łukiem. Gazeta Prawna opisywała jak Ministerstwo Cyfryzacji poszukiwało specjalistów.

„Ogłoszenie minister Streżyńskiej o tym, że szuka specjalisty od zarządzania danymi, przeczytano kilkadziesiąt tysięcy razy. Zgłosiło się ośmiu chętnych."[17]

W innym tekście zaś można było przeczytać

„(...)rząd Beaty Szydło ma ostatnio problemy ze znalezieniem nowych pracowników, szczególnie na stanowiska samodzielne i specjalistyczne"[18]

Na portalu Na Temat ukazał się artykuł o poszukiwaniu specjalistów przez Ministerstwo Finansów.

„Ministerstwo Finansów ogłosiło rekrutację na podatkowych agentów: praca w języku angielskim, wyjazdy zagraniczne, negocjacje z podatnikami. Zagadnienie omijania płacenia podatków i cen transferowych mają mieć w małym palcu.”[19]

Jak zauważa autor, ministerstwo jednak nie może zaoferować satysfakcjonujących zarobków. Na rynku specjaliści zarabiają kilka razy więcej niż oferuje państwo. Po co zatem pracować dla państwa? Państwo ma świadomość że nie jest atrakcyjnym pracodawcą. Dlatego próbuje obchodzić ograniczenia. Przykład?  Minister Finansów zdecydował o potrzebie powołania spółki zajmującej się informatyzacją skarbówki. Nie obowiązują w niej tak zwane kominy płacowe. Jak minister wytłumaczył ten ruch?

"Wyłączenie tzw. ustawy kominowej ma na celu umożliwienie kształtowania wynagrodzeń w zależności od potrzeby pozyskania ekspertów w danej dziedzinie. Poziom wynagrodzeń ma korelować z wyższą efektywnością realizacji działań – celu, dla którego spółka została powołana (wyłączona z administracji publicznej)."

- czytamy w odpowiedzi na interpelację poselską.[20]

W innej wypowiedzi minister stwierdził:

spółka pozyska dobrych fachowców, w tym takich, którzy do tej pory nie byli zainteresowani współpracą z administracją oraz nawiąże efektywną współpracę z renomowanymi twórcami oprogramowania."[21]

Pisaliśmy też na ten temat TUTAJ i TUTAJ.

Innym sposobem jest wynajmowanie ekspertów w międzynarodowych firmach. Czy jest taniej?

Krzysztof Mazur, szef Klubu Jagiellońskiego, spotkał się niedawno w ministerstwie z - jak mu się zdawało - wysoką urzędniczką (mówiła: „my, ministerstwo”). Kiedy wyszli, wręczyła mu wizytówkę… prywatnej kancelarii. Wyjaśniła, że tak długo pracuje dla resortu, że przywykła. Nie mogąc zatrudnić fachowców na etacie, minister wynajmuje firmy doradcze. Naprawdę wychodzi to taniej? Dr Mazur zauważył też pewnego razu, że znana firma doradcza obsługuje jednocześnie trzy podmioty: ministerstwo, podległą mu instytucję i firmę zabiegającą o granty. Taka firma - mówi Mazur - wie o funkcjonowaniu państwa polskiego więcej niż jakikolwiek urzędnik. A już zwłaszcza psio wynagradzany i przepracowany minister. Oto nasze „tanie państwo”. W całej krasie.”[22]

Trend jest stały. A mimo to nikt nie wyciąga wniosków i nie podejmuje działań. Owszem są badania, analizy, zapewnienia. Na tym się jednak kończy. Można jednak odnieść wrażenie, że temat powoli przebija się do świadomości społecznej. Nasz portal opublikował jakiś czas temu artykuł o licznych nieudanych naborach w administracji.[23] Nasze informacje zostały zacytowane w ogólnopolskiej gazecie. Gazeta Polska The Times  opublikowała tekst  "W resorcie za 6 tys. zł „idiota lub złodziej”?

Czytamy w nim:

Już 20 proc. naborów na stanowiska rządowe kończy się fiaskiem - ostrzegają autorzy forum Służby Cywilnej.”

Artykuł jest dostępny TU i TU. Co ciekawe na wspomniany wyżej artykuł powołał się Kuba Strzyczkowski w Radiowej Trójce.

"Według danych dziennika "Polska The Times" 20 procent naborów na stanowiska rządowe kończy się fiaskiem. Powód? Fachowcy nie chcą pracować za proponowane pieniądze."[24]

Tak oto informacja z naszego portalu zyskała rezonans w Polska The Times i Radiowej Trójce.