O nadgodzinach

ProfileTemat, który ciągle wraca... W sprawozdaniu Szefa Służby Cywilnej za rok 2014 możemy przeczytać, iż w roku tym w służbie cywilnej przepracowano 940 tys. nadgodzin. Ale należy pamiętać, że są to wyłącznie dane oficjalne, podane przez urzędy w sprawozdaniach. Ile jest nieoficjalnych? Ile czasu spędzamy robiąc różne rzeczy do pracy - w domu? Ale może zaczniemy od definicji: czym właściwie są nadgodziny? Art. 151 §1 kodeksu pracy mówi:

Praca wykonywana ponad obowiązujące pracownika normy czasu pracy, a także praca wykonywana ponad przedłużony dobowy wymiar czasu pracy, wynikający z obowiązującego pracownika systemu i rozkładu czasu pracy, stanowi prace w godzinach nadliczbowych. Praca w godzinach nadliczbowych jest dopuszczalna w razie:

  • konieczności prowadzenia akcji ratowniczej w celu ochrony życia lub zdrowia ludzkiego, ochrony mienia lub środowiska albo usunięcia awarii,
  • szczególnych potrzeb pracodawcy.

W art. 97 ust. 5 ustawy o służbie cywilnej czytamy natomiast:

Jeżeli wymagają tego potrzeby urzędu, członek korpusu służby cywilnej na polecenie przełożonego wykonuje pracę w godzinach nadliczbowych, w tym w wyjątkowych przypadkach także w nocy oraz w niedziele i święta.

I mamy tu korelację z zapisem z kodeksu pracy: szczególne potrzeby pracodawcy to nic innego jak potrzeby urzędu. Ale właściwie w takim razie jaka definicja określa nadgodziny w służbie cywilnej? Na to pytanie odpowiada bardzo ładnie dr Jakub Szmit w artykule "Praca w godzinach nadliczbowych członków korpusu służby cywilnej" opublikowanym w Tygodniku Solidarność:

W świetle art. 97 ust. 5 ustawy o służbie cywilnej jeżeli wymagają tego potrzeby urzędu, członek korpusu służby cywilnej na polecenie przełożonego pracuje w godzinach nadliczbowych, w tym w wyjątkowych przypadkach także w nocy oraz w niedziele i święta. W poprzednich ustępach ustawodawca określa z kolei dopuszczalne systemy czasu pracy w służbie cywilnej (co do zasady system podstawowy oraz równoważny) oraz kwestie dotyczące rozkładu czasu pracy. Co istotne, w żadnym przepisie ustawy nie została zawarta definicja czasu pracy, ani samych nadgodzin. Oznacza to zatem, że w tym zakresie konieczne jest sięgniecie do kodeksu pracy, a tym samym pracą w godzinach nadliczbowych jest praca wykonywana ponad obowiązujące pracownika normy czasu pracy, a także praca wykonywana ponad przedłużony dobowy wymiar czasu pracy, wynikający z obowiązującego pracownika systemu i rozkładu czasu pracy

Jednakże pojawia się w ustawie o służbie cywilnej pewien warunek: polecenie przełożonego. I tu jest haczyk, bowiem dla pracodawców "polecenie przełożonego" w naszej urzędowej rzeczywistości oznacza nic innego jak papier. Tymczasem realia wyglądają często tak, że przychodzi nagle coś do wykonania na rano i niby polecenia nie było, ale przecież żeby to wykonać na rano to trzeba zostać. Albo - jeśli, oczywiście, nie narusza to zasad polityki bezpieczeństwa - wykonać to w domu. Czasem mam wrażenie, że niektórzy mimo poważnych stanowisk i dorosłego wieku wciąż wierzą w krasnoludki. Bo niby jak inaczej można to wytłumaczyć? Czyli wywodzi się z tego wniosek, że jeśli nie było polecenia, to pracownik tak sam z siebie został po pracy. Może lubi. Może ma mało interesujące życie poza organizacją. A może boi się puścić biurka przed kolejną reorganizacją, żeby go gdzieś nie zgubili. Pracownika, nie biurko.

Inną kwestią do dyskusji jest "szczególna potrzeba pracodawcy" czy "potrzeba urzędu". Pytanie, ile z tych informacji które w tym nieokreślonym (bo skoro nie było pisemnego polecenia, to pracodawca udaje że nie wie, że ktoś siedział w pracy po pracy żeby zadanie wykonać) czasie kończy w ten sposób, że ktoś weźmie ją do ręki, spojrzy i powie: "aha".

Nawiasem mówiąc, ludzie często mówią "aha" kiedy udają tylko, że słuchają. Czy warto mówić do kogoś, kto nie słucha? Ale to taka obserwacja uboczna.

W ciekawym artykule na stronie Inforu jest takie piękne stwierdzenie:

Przesłanka szczególnych potrzeb pracodawcy, która może warunkować pracę w godzinach nadliczbowych, oznacza okoliczności wyjątkowe, których z góry nie można było przewidzieć. To od pracodawcy zależy, jakie okoliczności uzna za nadzwyczajne, przy czym pracownik nie może ponosić konsekwencji złego zorganizowania pracy przez pracodawcę. Pracodawca ma bowiem obowiązek takiej organizacji pracy, aby pracownik miał realną możliwość wykonywania swoich obowiązków w czasie pracy, przewidzianym w obowiązującej go umowie o pracę. Nie można więc zlecać pracownikowi wykonywania jego zwykłych obowiązków w godzinach nadliczbowych.

I wracając do przykładu z mailem na rano: to kto był w stanie przewidzieć, że go wyśle jeśli nie był w stanie pomysłodawca, który jest - jakby nie było - pracodawcą?

W regulaminach pracy bywa, że znajduje się zapis o zakazie przebywania na terenie urzędu po godzinach pracy. I to już jest mistrzostwo: bo nie dość, że nie ma polecenia pracy w godzinach nadliczbowych, to jeszcze zostając i przygotowując tę informację dla "aha" na rano człowiek łamie regulamin...

Nie kijem go, to pałką. Aż się prosi o cytat z Pratchetta:

Każdy jest czegoś winny, a zwłaszcza ci, którzy nie są

Poza tym, jeśli STALE pracownicy muszą zostawać, żeby wykonywać codzienne zadania (typu wprowadzanie dokumentów do systemu) to czy codzienną pracę można uznać za trudną do przewidzenia? No chyba nie.

Przy okazji pytanie do Czytelników: czy którakolwiek izba skarbowa w kraju (jako że izby mocno zyskały etatowo kosztem urzędów po konsolidacji) oddelegowała na czas akcji zeznań do pomocy w urzędach choćby jednego pracownika? Może znacie taki przypadek? Jeśli tak, obiecuję, że osobiście ufunduję dyrektorowi takiej izby nagrodę fair play.

Ale wracając do tematu - hura - znalazł się na to sposób. Niech pracownik pisze wniosek, że chce zostać po godzinach. Tylko czy - czytając literalnie przepisy - wniosek pracownika i zgodę pracodawcy można uznać za polecenie tegoż pracodawcy?? Czy on mu kazał, skoro się tylko zgodził? To może nie ma w tych przypadkach w ogóle żadnych nadgodzin? Pominę już to, że na każdy dzień wniosek ma być napisany odrębnie. Czyli żeby każdego dnia zostać godzinę, ze 30 minut trzeba poświęcić na wypełnienie go i zebranie wszystkich potrzebnych podpisów.

W wielu urzędach dzisiaj mamy elektroniczną ewidencję czasu pracy. Wydawałoby się, że system prosty i łatwy - wchodzisz się odbijasz, wychodzisz też się odbijasz a to co pomiędzy to czas pracy. Ale nienienie - to się nazywa czasem przebywania na terenie urzędu. Jak nie wypełnisz wniosku, to ile by nie było między odbiciami, zawsze wychodzi 8 godzin. No chyba, że jest mniej. Nigdy więcej. Cała reszta to tylko czas przebywania. Nielegalnie zresztą. O przepraszam: w ramach elastycznego czasu pracy legalnie można przebywać 9 godzin (zazwyczaj od 7.00 do 16.00). Co niektórzy, aby uniknąć rozliczenia za nielegalne przebywanie cichaczem o określonej godzinie odbijają wyjście i... wracają do roboty. Sama się nie zrobi, nie?

Przyznam szczerze, nie sprawia mi problemu matematyka, nawet ta na wyższym nieco poziomie. Fascynują mnie kwanty i trafia do mnie bez problemu teoria wszechświatów równoległych. Posługuję się funkcjami statystycznymi często i z powodzeniem. Czytam swobodnie i ze zrozumieniem po angielsku i po francusku. A niekiedy i po rosyjsku. Ale rozliczania czasu pracy nijak pojąć nie potrafię. Zwłaszcza w kontekście elektronicznej ewidencji. Mózg mi się przegrzewa. Myślę, że z tego można się spoko doktoryzować. O ile ktoś znajdzie promotora który to zrozumie.

 

 

 

Joomla templates by a4joomla