Moje (tj. reprezentantki części o niższej wartości rynkowej) trzy grosze

Poczytałam sobie specjalne wydanie Przeglądu. Fajnie, że próbujemy zainteresować socjologów i naukowców naszym środowiskiem, ale podobnie jak Wjaworowi - czegoś mi w tej odsłonie zabrakło. Owszem, naszego głosu (naszego nie w sensie portalu, ale jakichkolwiek reprezentantów niższego szczebla). Niemniej wstępny artykuł sugeruje kontynuację publikacji i wyrażono w nim zachętę dzielenia się spostrzeżeniami, co moim zdaniem warto wykorzystać. Może więc - taką mam nadzieję - jest to początek cyklu, który zaczął się od samej góry i stopniowo będzie schodził niżej.

Na pewno nie ma prostej odpowiedzi na pytanie: "kim jesteś urzędniku". Dlaczego? Ano dlatego, że to środowisko jest bardzo zróżnicowane. Wielokrotnie przewija się w artykułach pojęcie hierarchii. I to jest dopiero pierwsza kwestia: na różnych szczeblach zarówno prestiż, status materialny, priorytety czy nawet motywacja do podjęcia pracy w korpusie znacząco się różnią i dla oceny ich i wyciągnięcia wniosków nie można wszystkich wrzucić do "jednego worka", bo po prostu nie da się tego uśrednić.

Podczas gdy dla najwyższych pozycji w hierarchii bolączką jest, iż płace wynoszą ok. 1/3 osiąganych na stanowiskach menedżerskich w biznesie, dla osób pracujących najniżej - na stanowiskach wspomagających i pomocniczych - największym problemem przy poziomie uzyskiwanych dochodów jest zaspokojenie podstawowych potrzeb rodziny. Nie są to dylematy czy wakacje spędzić w Egipcie czy w Chorwacji, ale czy zapłacić rachunek za prąd czy raczej kupić dziecku podręczniki. Ciekawym miernikiem sytuacji (czy też statusu) materialnej tej grupy zatrudnionych byłby odsetek pracowników najniższego szczebla posiadających w ciągu ostatnich kilku lat (np. odkąd mamy zamrożone płace) zajęcia komornicze.

Odnosząc się do piramidy potrzeb Maslowa - im wyższa pozycja w hierarchii tym wyżej ulokowane potrzeby. Może to i truizm - wszak to co napisałam odnosi się przecież do każdej grupy zawodowej. Ale to tłumaczy również w jakiś sposób sytuację kobiet w korpusie. Nawiasem mówiąc stwierdzenie o niższej wartości rynkowej kobiet świadczy - oprócz innych kwestii - również o tym, że nasze społeczeństwo jest bardzo patriarchalne. Z mojego doświadczenia wynika, że kobiety przychodzą lepiej przygotowane do rozmów kwalifikacyjnych, a później bardziej dbają o swój rozwój zawodowy. Potrafią też lepiej organizować sobie pracę i częściej niż mężczyźni są w stanie wykonywać kilka czynności jednocześnie (tę cechę wykształciły u kobiet setki lat zajmowania się domem i sprawowania opieki nad dziećmi). Mimo to jako potencjalni pracownicy oceniane są gorzej. Więcej - o czym za chwilę - są skłonne same akceptować niższe wynagrodzenie za taką samą pracę niż mężczyźni - co może wynikać nie tylko z potrzeby posiadania stabilnego zatrudnienia, ale również z zakorzenionego i kultywowanego przez mężczyzn przekonania, że są tą gorszą częścią rodzaju ludzkiego i zawsze powinny być wdzięczne że dostają cokolwiek.

To nie jest tak w dzisiejszych czasach, że podjęcie pracy zawodowej przez kobietę jest kwestią wyboru - zwyczajnie jest koniecznością. Niewielki odsetek kobiet może sobie pozwolić na uzależnienie finansowe od partnera; czasem jest też tak, że i te które teoretycznie by mogły - nie chcą. Takie uzależnienie niesie za sobą wiele niebezpieczeństw (pomijając zabezpieczenie na starość, bo statystycznie przecież kobiety żyją dłużej), często też powoduje obniżenie samooceny, nie mówiąc już o rodzinnych patologiach które występują częściej w takich przypadkach niż gdy kobieta dysponuje własnymi dochodami i rozstanie z partnerem nie pozbawia jej środków do życia.

Czytając poniższy fragment rozmowy z profesorem Henrykiem Domańskim:

Po pierwsze, na pewno jest tak, że kobiety lokują się, są bardziej nadreprezentowane, na niższych

 szczeblach administracji, niż na wyższych, bo tak jest wszędzie, we wszystkich strukturach. Te wyższe są jednak w dalszym ciągu zdominowane przez mężczyzn. Po drugie, konsekwencje feminizacji każdej pozycji zawodowej są negatywne dla tej kategorii. Mianowicie jeżeli zwiększa się odsetek kobiet, których -mówiąc językiem ekonomicznym -wartość rynkowa jest niższa niż wartość mężczyzn, to znaczy, że coś się źle dzieje z tą kategorią i ta feminizacja obniża prestiż (zjawisko empirycznie stwierdzone). Jest to również jakiś sygnał pośredni, że albo spadają, albo będą spadały wynagrodzenia w tej kategorii. Wytłumaczeniem tego zjawiska jest to, że w Polsce mamy coraz więcej kobiet wykształconych, które poszukują pracy np. w administracji państwowej i które mogą wygrywać

 konkursy na wolne stanowiska, chociażby z racji wyższego wykształcenia. Trzeci aspekt tej sprawy to fakt, że dla mężczyzn bardziej atrakcyjne są pozycje w biznesie.

 

...wyciągnęłam wiszące w powietrzu wnioski: gdyby zabronić kobietom pracy w KSC, płace by wzrosły...

Mam świadomość, że cytowane stwierdzenia to wyniki naukowych obserwacji, a niekoniecznie opinie rozmówców. Mimo to przyznam, że poczułam się osobiście dotknięta. Wiem, że w swojej dziedzinie zawodowej jestem lepsza niż niejeden facet, a mimo to czuję presję, że wciąż coś komuś muszę udowadniać. A i tak - nawet jeśli mi się udaje - statystycznie moja wartość rynkowa jest niższa. 

Poziom kwalifikacji czy zaangażowania wcale nie zależy od płci. A więc skąd takie jak powyżej obserwacje?

Dlaczego KSC jest zdominowany przez kobiety?

To proste. Uważa się, że administracja publiczna gwarantuje pewną stabilność zatrudnienia i do tego zapewnia stały dochód, terminowo wpływający na konto. Z danych prezentowanych przez GUS wynika, że średnia płaca w sektorze publicznym jest wyższa niż w prywatnym. Tylko że tu nie bierze się pod uwagę jednej rzeczy: wykształcenia. Takie zestawienie miałoby sens jeśli porównywalibyśmy te płace biorąc pod uwagę podobne wymagania co do kwalifikacji. Poza tym, jak wiele razy podkreślałam, służba cywilna to tylko niewielki ułamek sektora publicznego, który mieści w sobie całe mnóstwo innych grup zawodowych (z których żadna poza nami nie miała zamrożonych wynagrodzeń od 2008 roku).

W ekonomii czy finansach oczywiste jest, że im niższe ryzyko tym niższa gratyfikacja - im wyższe ryzyko tym wyższe potencjalne profity. I tu wracamy do stabilizacji, którą można jak najbardziej rozpatrywać w kategorii niższego ryzyka. Pytanie tylko, czy przy ciągłych projektach reorganizacji struktur, "uwalniania zasobów" czy - mówiąc wprost - redukcji zatrudnienia ta stabilność jest rzeczywiście aż tak wysoka za jaką ją się powszechnie uważa?

Ale wracając do pytania o przyczynę zdominowania administracji przez kobiety: motywacja dla kobiet do starania się o pracę w administracji publicznej (w tym KSC) jest przede wszystkim właśnie efektem dążenia do stabilności. Do tego zachętą jest powszechne mniemanie o ośmiogodzinnej pracy w stałych porach. Patrząc na liczbę nadgodzin w służbie cywilnej i na ostatnie zmiany w czasie pracy to akurat mniemanie niekoniecznie jest uzasadnione. Niemniej zdecydowanie bardziej prawdopodobne jest (acz nie zawsze pewne), że pracodawca publiczny będzie przestrzegał określonych zasad w większym stopniu niż pracodawca prywatny. Myślę, że ciekawym byłoby badanie wskazujące jaki procent zatrudnionych w korpusie stanowią samotne matki lub matki dzieci w wieku do szkolnego w porównaniu z takimi danymi z prywatnego sektora. 

Inne zróżnicowanie środowiska urzędniczego wynika z wykonywanych zadań. Urzędnicy jako grupa zawodowa, łagodnie mówiąc, nie są lubiani, ale my (w tym momencie nawiążę do własnego podwórka) jako urzędnicy skarbowi mamy - excusez le mot - przerąbane podwójnie.

A jak ocieplić w społeczeństwie wizerunek urzędnika?

Rok temu przy okazji spotkania w DSC zażartowałam sobie, żeby zrobić serial. Właściwie nie byłoby to takie głupie, tylko jakoś nie widzę nikogo kto zechciałby to przedsięwzięcie sfinansować. Musimy więc spróbować radzić sobie inaczej.

Jesteśmy postrzegani jako cyborgi, nie jako istoty ludzkie. Ewentualnie jako dżungla. Dobrze byłoby więc ten wizerunek po prostu zhumanizować. Przecież każdy z nas jest człowiekiem - każdy ma jakieś zainteresowania, pasje, problemy, marzenia i troski. Jesteśmy takimi samymi ludźmi jak inni, tylko w pewnych kwestiach podlegamy określonym w ustawie ograniczeniom (nawiasem mówiąc, próba przeprowadzenia badań dotyczących wyrażanych głosowaniem politycznych preferencji stawiałaby badanych w bardzo niekomfortowej sytuacji. Wszak od lat nie wolno nam tego rodzaju poglądów ujawniać publicznie).

Po prowadzonych przez ARC Rynek i Opinia badaniach wizerunku KSC w mediach (w tym na naszym forum) nawiązaliśmy kontakt z ludźmi, którzy te badania prowadzili. Z prowadzonej korespondencji, a także z bezpośredniej rozmowy kiedy udało nam się spotkać wynikało, że nie tylko społeczność forum została zaakceptowana przez badających, ale badający nas polubili - jako ludzi. A przecież o to właśnie nam chodzi, prawda? O burzenie murów wzniesionych przez stereotypy i podwyższanych wciąż przez goniące za odbiorcą media. Forum bowiem pozwala nie tylko poznać nasze zawodowe problemy, ale też nasze prywatne zainteresowania, a nasze wypowiedzi przybliżają nas jako ludzi.

Sama podczas wizyty w DSC złapałam się na tym, że podświadomie wypatrywałam wszędzie obecności co najmniej Wawelskiego Smoka. Nikogo takiego tam nie było. Wszędzie byli ludzie. Dlatego uważam, że poprawa wizerunku powinna zacząć się od pokazania, że za biurkami nie siedzą kosmici...

BTW: to jeszcze nie koniec moich wrażeń po lekturze. Każdemu, kto przebrnął ten tekst do końca gratuluję wytrwałości ;)

 

 

Joomla templates by a4joomla