Drukuj

O uodważnianiu urzędników

Obiecałam wprawdzie, że odniosę się przede wszystkim do wystąpienia prof. Stanisława Mazura, ale ponieważ Pan Profesor zgodził się na rozmowę/ wywiad dla Portalu (jeszcze nie wiemy jaką będzie to mieć formę, ale i tak bardzo, bardzo się cieszę) i Elsinore już poruszył ten temat – TUTAJ, zdecydowałam się zająć  innym tekstem.  

Na łamach ostatniego Przeglądu Służby Cywilnej zagościła dr hab. Joanna M. Moczydłowska z bardzo ciekawym artykułem dotyczącym empowermentu w sektorze publicznym. Zainteresowanych odsyłam do tekst źródłowego (str. 25) – tam ładnie jest wszystko wyjaśnione i opisane, a ja jak zwykle muszę po swojemu.  Może po prostu spróbuję zinterpretować tę koncepcję szukając polskiego określenia…

Wg internetowego słownika www.ling.pl empowerment ten tłumaczy się jako „upoważnienie”. Dosłownie możnaby je przetłumaczyć jeszcze jako "pełnomocnictwo". Wydaje mi się, że coś w tym jest, ale biorąc pod uwagę znane nam formalne upoważnienia i pełnomocnictwa (tj. papierowe z pieczątkami i podpisami…) chyba nie do końca oddaje znaczenie tego wyrazu. W jakimś sensie może i tak, bo empowerment m. in. polega na zachęcaniu pracowników przez przełożonych do podejmowania własnych decyzji.

Próbowałam znaleźć jakieś synonimy, ale takie, które oddawałyby bardziej kontekst i wymyśliłam np.:

- „uswobodnienie”,  czyli pozostawienie możliwości wyboru np. co do sposobu rozwiązania problemu lub wykonania zadania;

- „zasilenie (w sensie: naładowania baterii)”,  czyli motywacja poprzez okazanie zaufania do  pracownika (ów);

- „poluzowanie smyczy”,  czyli częściowe zastąpienie nieustannego nadzoru samokontrolą;

- „zaufanie”, tj. przyjęcie, że pracownik nie ma na celu pogrążenia pracodawcy, natomiast chce swoje zadania wykonywać dobrze; tu się mieści również sposób wykorzystania przekazywanych informacji;

- „wiara w możliwości”, czyli znów zaufanie do kompetencji i umiejętności szukania/ tworzenia własnych rozwiązań;

- „zgoda na uwolnienie potencjału” – tj. przyzwolenie na kreatywność;

- „ośmielenie” , czyli zachęcanie pracowników do podejmowania własnej inicjatywy;

- „współudział” – brzmi zabawnie, ale tu w sensie wpojenie przekonania podwładnym, że współuczestniczą w osiąganiu celów (lub dążeniu do ich osiągania), ale i ponoszą współodpowiedzialność. Przy czym wbrew pozorom nie chodzi tu o to, że jeśli nam się uda, to jest to sukces szefa, a jeśli zawalimy to wina pracownika – w obu przypadkach zawsze ma być „współ…”

- "uodważnienie" - zachęcenie pracowników do wyrażania własnych opinii. Może się okazać, że mają coś ciekawego do powiedzenia...

A najbardziej pasuje mi słowo które jest przeciwieństwem ubezwłasnowolnienia (szczególnie w kontekście administracji):

- „uwłasnowolnienie”. Chociaż trudno mówić o przywróceniu w sytuacji gdy coś komuś daje się po raz pierwszy. A może ktoś z Was ma jakiś pomysł? Angielski obcy mi nie jest, ale lubię kiedy zjawisko czy przedmiot ma konkretne określenie w naszym rodzimym języku.

Dla instytucji, dla których nagła próba wprowadzenia empowermentu byłaby zbyt dużym szokiem proponuję jeszcze jedno tłumaczenie:

- "przyzwolenie na myślenie" - objaśniać tego chyba nie muszę...

Pod koniec artykułu Autorka wymienia przeszkody jakie w urzędach pod skrzydłami służby cywilnej (ale nie tylko tych tak naprawdę) powodują, iż koncepcja ta raczej słabo się przyjmuje w naszej administracji. Może nie jestem tu obiektywna, bo akurat moja komórka, w tym moje stanowisko pracy ma dużą swobodę, którą można zawrzeć w realizacji tej koncepcji. M. in. dlatego, że po pierwsze – realizując zadania dla całej jednostki dobrze znamy jej funkcjonowanie i mamy tzw. spojrzenie całościowe, łącznie z tym co „na stykach”; a po drugie - to czym się zajmujemy to taka trochę czarna magia dla innych, więc siłą rzeczy musimy pracować wykorzystując własne koncepcje i pomysły. I w dużej mierze sami się kontrolować. Do tego – jak już kiedyś pisałam – właściwie każde z nas specjalizuje się w czym innym i to, że działamy efektywnie wynika właśnie z łączenia naszej wiedzy. Ale dlatego mogę potwierdzić, że jest to skuteczna motywacja i do tego sami potrafimy rozwiązywać nawet bardzo skomplikowane problemy. A jeśli człowiek czy zespół rozwiąże samodzielnie problem który wydawał się być nierozwiązywalny, to zawsze się dowartościowuje (/ją). Zwłaszcza kiedy potem inni go (ich) pytają jak to zrobił.

Niemniej zgadzam się z Autorką co do tych przeszkód, bo wielokrotnie pisałam o ograniczającym wpływie sztywnych procedur. Zgadzam się również co do kluczowej roli komunikacji i przepływu informacji i wiedzy. O ile zły przepływ informacji w jednostce najniższego szczebla powoduje problemy tylko w tej jednostce, o tyle zjawisko to w instytucji nadzorującej inne prędzej czy później staje się dramatem  dla niej i dla podległych jednostek, przy czym to te podległe, niestety, odczują to prędzej i mocniej. Zgadzam się również co do obaw przełożonych przed utratą kawałka władzy, chociaż (znów subiektywnie) wobec mnie i mojej Ekipy tego problemu nie ma. Ale mam wiele kontaktów w różnych jednostkach, a i w ramach współpracy też obserwować potrafię i jest to zjawisko w naszej administracji nader często spotykane.

Empowerment w mojej ocenie nigdy  się nie uda w administracji dopóki nie zrezygnujemy z rywalizacji (obojętnie, czy między jednostkami, kierującymi czy między pracownikami) – bo skuteczność (oprócz kwalifikacji ludzi, komunikacji między nimi, przepływu wiedzy i informacji czy usprawnianiu pracy) w dużej mierze jest efektem współpracy wszystkich członków zespołu, niezależnie od tego w jakiej pracują organizacji (jeśli spojrzeć jeszcze szerzej, np. na resort), komórce czy jakie wykonują zadania. Rywalizacja może się przejawiać choćby poprzez „ja wiem, ale wam nie powiem, bo wtedy też będziecie wiedzieć i nie będę taki ważny” – chyba każdy się spotkał z czymś takim…

Koncepcja ogólnie bardzo mi się podoba, bo – jak wskazano w tytule – upodmiotawia urzędnika (wreszcie... gdyby tak jeszcze zrezygnować z tego koszmarnego słowa "zasób"!). Czyli człowieka. Czyli jest to koncepcja daleka od „na twoje miejsce jest 30 chętnych” czy „możesz być tak asertywna jak ci się podoba bylebyś robiła co ci każą”. Promuje traktowanie pracownika jako osoby o indywidualnych predyspozycjach, szczególnych umiejętnościach i pozwala się rozwijać. Jak wszędzie, w urzędach są ludzie, którzy wolą żeby im wskazać „odtąd-dotąd-i-tylko-w-taki-sposób”, ale są i tacy, którzy chcą i mogą wnieść szerszy wkład w funkcjonowanie organizacji.  

Gdyby tych drugich nie było, do dziś siedzielibyśmy na drzewach. Może więc warto czasem dać im trochę swobody i pozwolić im działać według własnych koncepcji? Tylko jeśli ktoś się zdecyduje na wdrażanie tej koncepcji, błagam, niech nie zaczyna od dokumentacji...

 

BTW: obrazek wybrany, oczywiście, z okazji Dnia Kobiet. Powstał, jak zwykle, z nadmiaru kreatywności i nietypowo - powrotu do równowagi. Czasem ludzkie słowo przychodzi ze strony, z której najmniej człowiek się go spodziewa. Ale to znaczy też, że świat się nie kończy na tym co nam się wydaje całym światem. Wszystkim Koleżankom życzę żeby nigdy nie dały sobie wmówić, że są gorsze od kogoś tylko dlatego, że ten ktoś nosi spodnie...I pamiętajcie, że Wszechświat nie ma granic a nasz świat to tylko pyłek w przestworzach. A po kliknięciu w obrazek - niespodzianka ;)