Drukuj

...chyba powinno być: okiem demona...

Dzisiaj w DGP mamy artykuł pod tytułem

"Urzędnik skarbowy przestanie być demonem dla obywatela".

No cóż... Autorem tego porównania (do demona), wypowiedzianego zresztą w obecności naszej Zwierzchniczki (nie zauważyłam nigdzie komentarza czy sprostowania z tej strony) jest wg artykułu prof. Leonard Etel. Tytuł nie tylko sugeruje, że wszystko co robimy jest złe, piekielnie złe, ale do tego po raz kolejny: urzędnik (tym razem skarbówki) nie jest obywatelem. Bo czy demon może być obywatelem?

Co z tego, że demon płaci swoje podatki co do złotówki? Co z tego, że od ośmiu lat nie dostał podwyżki? Co z tego, że demon się potulnie zgadza na wszelkie ograniczenia? Że pełni służbę? Co z tego, że każdy może po nim jechać jak chce i nikt nie stanie w jego obronie? Żaden demon nie może być obywatelem. Wobec demonów stosuje się egzorcyzmy (i tu tak jakoś tak skojarzyła mi się konsolidacja. Może i coś w tym jest? Inna rzecz, że perspektywa zmiany pracodawcy wywołuje we mnie przekonanie, iż na tamtym świecie nawet czyściec mnie ominie...).  Nawiasem mówiąc, oczywisty dowód, że porównanie zupełnie nie jest trafione jest taki, że nie ma takiej opcji żeby w piekle coś pozostawało zamrożone... A już na pewno nie przez osiem lat.

Spodobał mi się komentarz komisa na skarbowcach:

te demony to na Wiejskiej a nie w urzędach...

Nie ukrywam, że zauważam u siebie pewne objawy przemiany. W demona właśnie. Na przykład narasta we mnie coraz mniej kontrolowany gniew. Znacznie częściej niszczę zamiast budować. Ostatnimi czasy dym mi idzie uszami tak intensywnie, że coraz słabiej widzę to co na monitorze. To musi być dym, bo przecież od lat długie godziny (więcej niż 8 dziennie... to dla tych, którym się wydaje że piekło pracuje 7.30 -15.30 i po tych godzinach czorty mają czas do swojej wyłącznej dyspozycji) spędzam pracując przy monitorze (a bywa, że i dwóch jednocześnie) i zawsze widziałam dobrze. Bywają sytuacje w których świadomie rezygnuję z uczestniczenia w czymś, bo wiem, że źle by się to skończyło - i to nie tylko dla mnie. Mój poziom zaufania do otoczenia właściwie już prawie nie istnieje. Chyba na zasadzie: nie ufaj nikomu, bo nikt Tobie nie ufa.

Ale ja nie chcę stać się demonem. Nikt z nas nie chce. Pytanie - kto nas nimi czyni?

Z drugiej strony myśl posiadania pewnych możliwości bez fizycznego dzierżenia miotacza ognia wydaje się być jednak kusząca...

No i nieuchronnie nasuwa się pytanie: skoro my zostaliśmy nazwani demonami, jak Pan profesor nazwałby naszych zwierzchników?

Gdzieś tam z tyłu głowy kołacze mi się myśl, która póki co ratuje otoczenie przede mną - wszak Mistrz Yoda mówił:

Anger leads to hate. Hate leads to suffering.

i jeszcze:

You will know (the good from the bad) when you are calm, at peace

Tylko... jak tu się uspokoić?

 

BTW: portet demona jest mojego autorstwa w wyniku natchnienia chwili. Nie jest to autoportret, acz chyba mi kogoś przypomina. I sama nie wiem, czy jest to czy też nie jest podobieństwo zamierzone.