Drukuj

Może trochę z doskoku (miałam dość intensywnie zaplanowane ostatnie dni) ale jednak śledziłam "Tydzień ze służbą cywilną" w internetowym wydaniu Gazety Prawnej. Myślę, że fajnym pomysłem był chat - niestety, godzina 12.00 w dzień roboczy wykluczyła m. in. mój udział - jak i większości z nas; oj wiem, że nie o nas z dołów w tym wszystkim chodziło, niemniej przy dzisiejszej technologii skoro była taka możliwość każdy teoretycznie by mógł - gdyby nie jedno ale: zawodowe obowiązki.

Zainteresowała mnie zapowiadana wcześniej debata podsumowująca. Różne tematy były poruszane, ale jedno stwierdzenie jest dla mnie clou całej tej debaty i wszystkiego, co o s.c. się pisze, stąd pozwolę sobie zacytować tę wypowiedź na samym początku:

Prof. Jacek Jagielski:

(...) każda ekipa rządząca chce mieć swoją prawdziwą służbę cywilną. Tymczasem to kadra urzędnicza służąca państwu, a nie takiej czy innej opcji politycznej.

 

Dlatego takie istotne jest, aby korpus uniezależnić od polityki.

Konsekwentnie idąc tym tropem można zauważyć pewne niebezpieczeństwo związane z planami wprowadzania do urzędów menedżerów z zewnątrz. Możliwe, że mają oni inne doświadczenia w zakresie zarządzania, ale... czy to jest aby na pewno dobry pomysł? Czy nie grozi nam aby sytuacja, w której wysokie stanowiska w urzędach będą obejmować znajomi lokalnych polityków właśnie?

I znów

Prof. Jacek Jagielski:

Bardziej niepokojący jest tzw. nepotyzm partyjny, czyli zatrudnianie znajomych z poparciem rządzących polityków.

 

No właśnie. A z menedżerami nie będzie inaczej? W dodatku jeśli chodzi o urzędy skarbowe czy inne instytucje związane z fiskusem - jeśli taki menedżer trafi z lokalnego biznesu, to zostawi swoje biznesowe powiązania za drzwiami??

Sławomir Brodziński:

Nie wydaje mi się jednak, aby wśród menedżerów było duże zainteresowanie służbą cywilną. Tym bardziej że zarobki na wyższych stanowiskach w administracji to zaledwie 1/3 tego, co można zarobić w prywatnej firmie.

 

No nie wiem... Na niektórych decyzjach teoretycznie można nieźle zarobić poza płacą urzędową. Jakby rekrutacja miała wyglądać? Jakie warunki musiałyby być spełnione? I czy sprawdziły się rozwiązania z innych instytucji publicznych, gdzie menedżerowie na stanowiskach głównych szefów już się trafiają? Czy taki menedżer z zewnątrz podlegałby ustawie o służbie cywilnej? Kodeksowi etyki? Ryzyko konfilktu interesów wydaje się być dość duże. Zatem prawdopodobnie albo słaby menedżer, albo liczący na nielegalne profity. No chyba, że trafi się jakiś chcący zdobyć doświadczenie pracując po drugiej stronie, a potem z tą wiedzą wrócić na prywatny rynek. Nie chodzi o to, że z góry zakładam czyjeś złe zamiary - ale nie jestem przekonana do tego rozwiązania, bo takie zetknięcie dwóch kompletnie różnych postaw może mieć nieobliczalne skutki.

Prof. Jerzy Stępień:

Zastąpienie dyrektorów menedżerami jest rozwiązaniem antysystemowym. Nie jest prawdą, że metody rynkowe mogą się sprawdzić w administracji. Menedżer nastawiony jest na zysk, a praca w urzędach ma całkiem inny charakter niż w prywatnych firmach.

 

Przede wszystkim mieliby problem z samodzielnością. Przecież ogromna większość instytucji ma jakąś nad sobą, co na pewno ogranicza możliwość podejmowania decyzji, a oni nie są do tego przyzwyczajeni. Nie odnaleźli by się w tym. Ale poza tym - jak najbardziej zgadzam się z Panem Profesorem.

O ocenach:


Prof. Jacek Jagielski:

To, że wszyscy członkowie korpusu służby cywilnej podlegają ocenie okresowej, jest bardzo pozytywnym rozwiązaniem. Niemniej system jest zbyt sformalizowany, drobiazgowy (niekiedy jego elementy nie są klarowne), wymaga od przełożonych bardzo dużo pracy przy jego stosowaniu. Dlatego też jest on często traktowany powierzchownie.


 

Oceny okresowe to temat rzeka. Pisaliśmy o zagadnieniu i na portalu i na forum. Jak to dzisiaj wygląda? Trzeba zrobić - to się robi. Nie ma na to czasu, zwłaszcza jeśli pracowników jest wielu. Bez - przynajmniej - zastanowienia się bardzo łatwo kogoś skrzywdzić. Stąd pewnie większość ocen jest podobna. Ale ocena ma pracownika motywować i skłaniać do dalszego rozwoju... Jak wszyscy oceniani są podobnie, to ta rola zanika. Ale to temat na całkiem inny artykuł.

O wynagrodzeniach czy nagrodach też pisaliśmy całkiem sporo. Zamrożenie kwoty bazowej będzie miało efekt katastrofalny, jak tylko sytuacja na rynku pracy nieco się poprawi. Poziom wynagrodzenia wielu osób jest niższy czasem o więcej niż połowę w porównaniu z podawanym średnim wynagrodzeniem w korpusie. W najgorszej sytuacji są kobiety - proszę zauważyć, że 75% stanowisk pomocniczych, czyli tych na których zarabia się najmniej - obsadzonych jest przez kobiety właśnie. A jeśli chodzi o fundusz nagród - w skali całej s.c. kwota wygląda na sporą, pytanie ile z tego tak naprawdę dociera na sam dół? Są takie przypadki, kiedy np. szef urzędu (albo paru więcej zarabiających kierowników) zostaje odesłany niespodziewanie (chociaż nie miał takiego zamiaru) na emeryturę i z tego funduszu idzie kasa na odprawę. Teoretycznie w momencie kiedy nabędzie praw powinno się to planować, ale interpretacje bywają różne. Teoretycznie powinno to być refundowane, ale dziura budżetowa jest duża (tak à propos ta dziura przy II linii metra na stacji Świętokrzyska to może być właśnie dziura budżetowa) i nie zawsze jest skąd w danym okresie czasu. Taka odprawa czyści fundusz i ludzie nie widzą żadnych nagród, bo ich po prostu nie ma. Rozumiem, że skoro cały ten fundusz ma być na nagrody, to wszelkie niespodzianki powinny być przewidziane i zaplanowane wcześniej? To nie jest pytanie z kosmosu, tylko na konkretnym, przeżytym przykładzie. Rodzi się więc pytanie, że skoro są różne interpretacje - to czy regulacje są wystarczająco jasne?

No i jeśli nagrody dla kierownictwa urzędu są w tym samym worku co nagrody dla pracowników powoduje to dziwny paradoks - jeśli urząd pracuje dobrze - większą nagrodę dostaje szef, a tym samym niższe pracownicy. Nawet najlepiej zarządzający szef bez pracy podwładnych daleko nie zajedzie, prawda? Wniosek jest prosty: pracownikom nie opłaca się pracować na nagrodę szefa. Robi się błędne koło i sytuacja bez wyjścia. I w ten sposób rodzi się niejeden konflikt między "górą" i "dołem" w danym urzędzie.

Czyli tak naprawdę z tej kwoty o której mowa zostaje tylko jakaś część do podziału. I np. może się okazać, że średnia kwartalna nagroda o ile w ogóle jest wynosi jakieś 60 pln brutto. Niesłychanie motywujące, prawda?

A w ogóle może - nawiązując do tematu debaty - co to znaczy: tania administracja?

Jeśli przeliczyć koszty pracy, czasu i materiałów na poszczególne zadania (co próbuje robić budżet zadaniowy) to się szybko okaże, że sporym kosztem wykonywania każdego zadania jest - ogólnie biorąc - formalizacja. Zewnętrzna, ale też wewnętrzna, czyli stworzona przez sam urząd. O tym też pisałam wiele razy, więc nie będę się powtarzać.

Przede wszystkim powinniśmy zacząć patrzeć, gdzie można oszczędzić czas - a skoro tak - wyeliminować zbędne czynności, których wykonywanie wymuszają różnego rodzaju instrukcje czy inne wewnętrzne dokumenty, a które - gdyby się obiektywnie przyjrzeć - mogłyby zostać uproszczone, a niejednokrotnie nawet pominięte.

Należy też pamiętać, że "tanio" nie jest synonimem "dobrze". Wiedza kosztuje, a każdy z nas musi wciąż się douczać - wiadomo, że u nas nic nie zmienia się tak szybko jak przepisy. VAT jest niezłym przykładem, ale z podwórka skarbowości proponuję się też przyjrzeć regulacjom dotyczącym przedawnienia zobowiązań podatkowych (i temu, kiedy którą się stosuje...) albo podatkowi od sprzedaży nieruchomości i regulacjom dotyczącym oświadczeń, obowiązku podatkowego, ulg i stawki odsetek (co do czasu stosowania - jak wyżej...). A jest ich więcej. Zapewne osoby zatrudnione w innych urzędach też potrafią podać parę przykładów stabilności i klarowności naszego prawa.

Jeżeli będziemy oszczędzać na szkoleniach (a to się już dzieje), jeżeli najlepsi i najbardziej doświadczeni będą uciekać z urzędów w pogoni "za chlebem" (a to się będzie działo jak tylko rynek pracy się poprawi) to zapłacimy za to wszyscy prędzej czy później.

I w związku z tym powinniśmy te potencjalne koszty brać pod uwagę. Co się bardziej opłaca?