David Graeber i dająca do myślenia publikacja

ProfileŻyjąc w urzędowej rzeczywistości ludzie coraz rzadziej zastanawiają się nad sensem (nie zadają sobie nawet często pytania o życie, wszechświat i całą resztę - może już przyjęli, że odpowiedź brzmi: 42?*). Psioczą, oczywiście, nad skomplikowaniem wielu kwestii czasem nawet poza granice absurdu, ale tak naprawdę mało kto się nad tym serio zastanawia. Pełen tytuł książki Graebera brzmi: "Utopia regulaminów. O technologii, tępocie i ukrytych rozkoszach biurokracji", temtyka jednak jest znacznie szersza. Autor jako antropolog i - co ciekawe - anarchista, pisze o społeczeństwie, państwie, polityce, regułach, regulacjach, biurokracji, wyobraźni, technologii, prawach człowieka, rozczarowaniu i wielu innych kwestiach, które łączy ze sobą poprzez ciąg skojarzeń i trudno odmówić mu logiki w tych wywodach. Trudno też odmówić mu racji. Zabawne, że przez te wszystkie wyciągałam swoje własne wnioski. I że są one mocno zbliżone. Ten artykuł nie jest typową recenzją, bo trudno zrecenzować tego rodzaju pracę. Właściwie to sama nie wiem czym ma być. Może zachętą do lektury - gdyby jednak parę osób stawiało sobie trudne pytania? Administracja, a z nią biurokracja, powstała dawno, dawno temu, gdy fomowały się pierwsze państwa. A może jeszcze wcześniej, gdy w pierwotnych społecznościach utrwalały się jakieś reguły. Człowiek nie czuje się dobrze w miejscu, w którym nie zna obowiązujących reguł - bez względu na to, czy zostały spisane czy nie (tu polecam "Nację" Pratchetta - ładnie pokazał jak łatwo sprawić, by coś poszło nie tak gdy nie na się odpowiednich zasad). Czuje się bezpieczniej, gdy reguły zna, gdy wie co mu wolno, a czego nie, co osiągnie gdy wykona określone czynności, a co się stanie, gdy ich nie wykona. Problem w tym, że to się wymknęło spod kontroli.
Moda na spisywanie wszystkiego co da się spisać i nie aktualizowanie tego w momencie zmian następujących w otoczeniu zalała nas (dosłownie) taką masą przepisów, instrukcji, wytycznych, regulaminów, formularzy, że grozi nam całkowity rozjazd stanu faktycznego z zapisanym. W efekcie nie dość, że stan opisany (który ma obrazować jakąś nieosiągalną rzeczywistość idealną) czasem powoduje sprzeczności - np. między jedną instrukcją a drugą, to jeszcze w momencie, gdy następuje nieprzewidziana sytuacja na początku procesu - proces staje i niewielkie są szanse, by ruszył. Przykład? A proszę bardzo: w instrukcji zapisano, że przydzielanie i odbieranie określonych uprawnień pracownikom następuje poprzez odnotowanie ich w ewidencji, może nawet być, że elektronicznej. A teraz wyobraźcie sobie, że ktoś z tej ewidencji byłego pracownika usunął (wykasował czy zdezaktywował) przed odebraniem mu tych określonych uprawnień. Normalnie katastrofa. Nie można doprowadzić procesu do końca, mimo że sama ewidencja nie powoduje żadnych skutków poza tym, że się w niej informacje zapisuje. Nie można odebrać uprawnień (co tak naprawdę można zrobić w każdej chwili, bo ewidencja praktycznie nie ma z tym nic wspólnego), bo nie można... zapisać i wydrukować odpowiedniego wniosku. Efekt jest taki, że ów były pracownik nadal posiada uprawnienia, których mieć nie powinien, co wynika z innej instrukcji.**
Administracja - i biurokracja - są potrzebne państwu i jego władzom. Bez urzędników państwo nie mogłoby w ogóle funkcjonować. Tak jak pisałam wcześniej, muszą być ustanawiane jakieś reguły, żeby (w uproszczeniu mówiąc) społeczeństwo żyło w harmonii. Rządzący państwem (czy nawet organizacją) muszą otrzymywać niezbędne informacje, żeby wiedzieć co się dzieje (choćby ile mamy pieniędzy na centralnym rachunku, nie mówiąc o milionie innych rzeczy). Biurokracja ma swoje funkcje i swoje dysfunkcje, a odpowiedzialną za jej przerost dysfunkcją jest przede wszystkim to: skupianie się przez organizację na własnym funkcjonowaniu, zamiast na świadczeniu usług. Bez względu na to, czy organizacją jest urząd, partia polityczna czy państwo jako całość. Jeśli kogoś to ciekawi, polecam "Wprowadzenie do socjologii" Barbary Szackiej (jest tam właśnie więcej o dysfunkcjach biurokracji).
Spójrzcie na ten cytat z "Utopii regulaminów":
Wiele mówiące okazuje się porównanie wiedzy biurokratycznej z wiedzą teoretyczną. Wiedza biurokratyczna opiera się na schematach. W praktyce biurokratyczna procedura zawsze ignoruje subtelności rzeczywistego życia społecznego i reduuje każde zagadnienie do z góry przyjętych mechanicznych lub statystycznych formuł. Formularze, regulaminy, dane statystyczne i kwestionariusze - wszystkie one dokonują uproszczeń.
A jak to wygląda w praktyce?
Ano tak jak napisałam wyżej, podając przykład. Myślę, że sami nie raz jeden zetknęliście się z dowodami na to stwierdzenie. Chętnie posłucham. Z życia podawać nie będę, bo znów któryś mi się przyśni...
Graeber zauważa też, jak bardzo różni się postrzeganie osób będących najniżej w hierarchii od tych, które są najwyżej - od wieków ci, którzy muszą wykonywać polecenia (niezależnie od tego czy mowa o niewolnikach czy zależnych w pełni od pracodawcy pracownikach) próbują zrozumieć. Zbierają szczegóły i z nich budują sobie obraz. Co ciekawe, wg autora (który, przypominam, jest antropologiem) to jest właśnie przczyna, dla której kobiety lepiej rozumieją mężczyzn niż odwrotnie. Tymczasem osoby na samej górze hierarchii widzą ogólny kształt, nie dostrzegając szczegółów. I myślę, że to właśnie jest pierwszy powód szwankowania komunikacji. Drugi powód - w mojej ocenie - to owoc coraz większego zawężania specjalizacji. Również w urzędach. Pomijając kwestie merytoryczne, w zbiurokratyzowanej organizacji każdy zajmuje się określonym wycinkiem i pod określone wycinki tworzone są rozmaite instrukcje czy inne, nazwijmy to, opowieści. Teoretycznie przed zatwierdzeniem są konsultowane z innymi odcinkami, jednak jest tego dziś już tyle, że mało kto czyta to uważnie. A gdy czyta, często zaczynają się ciągnące w nieskończoność spory. W to wszystko wkracza osoba z zewnątrz, czyli ta, dla której usługi świadczy administracja. Czyli obywatel. I oczekuje załatwienia swojej sprawy - i trudno mu się dziwić.
Zdaniem autora to wina biurokracji, że nie mamy jeszcze latających samochodów i nie umiemy się teleportować (za co mam osobisty żal, bo bardzo bym chciała się tego nauczyć żeby sobie trochę ułatwić życie). Naukowcy bowiem dziś mnóstwo czasu spędzają na papierkowej robocie.
"Gdyby Albert Einstein żył w dzisiejszych czasach, nie miałby szansy zdobyć finansowania dla swoich badań (...) największe dzieła Einsteina nie przeszłyby przez sito anonimowych recenzji".
Ano właśnie. Trzecim mordercą komunikacji w administracji jest konkurencja. Hołdowanie zasadzie: "wiedza to władza" i przyzwoleniu na nieczystą grę, byle się wykazać. Konkurencja powoduje, że publiczne pieniądze nie są wykorzystywane tak efektywnie jak mogłyby być gdyby zamiast konkurencji opłacalniejsza była... współpraca.
Graebar uważa, że zarówno nadmiernie skomplikowana biurokracja jak i brak realizacji marzeń o tych latających samochodach czy innych wynalazkach obiecywanych nam przez literaturę i kinematografię sci-fi to wina wielkich korporacji. No cóż, na pewno taniej jest przenosić produkcję tam, gdzie siła robocza jest tańsza niż rozwijać technologię. Na pewno też interesy idą lepiej gdy od lat robi się wodę z mózgu konsumentom. Ale to temat na całkiem inny artykuł. Tymczasem, ku przestrodze, dość mocna wizualizacja biurokratycznej planety, na której karane jest myślenie. Nie pozwólmy się do tego doprowadzić...
 
 
*jeśli ktoś nie wie, dlaczego - polecam "Autostopem przez Galaktykę" Douglasa Adamsa. Jeszcze w tym tekście wróci.
** opisana sytuacja jest oczywiście, całkowicie fikcyjna, wyssana z palca i co tylko kto sobie życzy...
Joomla templates by a4joomla